czwartek, 4 czerwca 2015

Kto ci pozwolił jechać rowerem? Pajacu.

Jadę. Jak zawsze spokojnie i przepisowo.
Nadchodzi ten karkołomny moment, w którym muszę skręcić w drogę podporządkowaną.

Dojeżdżam do skrzyżowania. Widzę rowerzystę, który dojeżdża i przejeżdża (przejeżdża, do cholery!) przez przejście dla pieszych. Nie skomentowałam w duchu jego zachowania jak to mam w zwyczaju, ale zrobiłam obliczenia, z których wynikło, że jak teraz zacznę skręcać to spokojnie przejadę przez pasy jak już rowerzysta będzie dawno na chodniku.

Nie. Nie wzięłam pod uwagę, że ten... człowiek, w połowie pasów stwierdzi, że jednak nie chce jechać tam gdzie chciał i zawróci. Nie rozglądając się. Nawet nie mieszcząc się w obrębie pasów. On po prostu wyjechał do połowy mojej głównej drogi. Prosto na maskę.

Wyhamowałam, a jakże.

Widząc czerwoną maskę mikruni z jego ust wyczytałam tylko soczyste słowo na "k".
Nie wiem czy to z powodu jego głupoty czy mojej czelności pojawienia się na jego drodze.

Nie wspomnę o tym, że PRZEJEŻDŻAŁ przez pasy.

Niby nic wielkiego się nie stało. Dostał piękną wiązankę w moich myślach i pojechał dalej. Ale ja byłam blada i się trzęsłam przez najbliższą godzinę.

Fakt, że w skrytych marzeniach jestem morderczynią rowerzystów nie znaczy, że chcę to zrobić w rzeczywistości.
Kto by się tam po sądach wałęsał.

A sytuacja sprzed kilku dni: jadę sobie główną drogą, poboczem - a jakże - rowerzysta. Poboczem, nie poboczem - bokiem jezdni, bo pobocza tam wytyczonego nie było. Jedzie sobie zygzakiem. (Nie twierdzę, że był po spożyciu wątpliwych trunków, czasem kogoś może najść ochota na jechanie zygzakiem. Główną drogą. Wśród samochodów.) Moja cierpliwość jeszcze w ryzach. Dojeżdżam do niego. Z lewej samochód pragnący skręcić, więc nie bardzo mam jak wyprzedzać Zygzakowicza. Dobra, już już... udaje się... mieszczę się między pragnącym skręcić a dwukółkiem...

Nie.
Właśnie w tym momencie następuje swawolny zygzak w stronę mojego prawego zardzewiałego boku.
Po cierpliwości.
Mało nie spadł z roweru po usłyszeniu mojego zacnego klaksonu.

Przynajmniej w lusterku widziałam, że odechciało mu się zygzakowania.

Coraz częściej zamiast "kto ci dał prawo jazdy" zastanawiam się "kto ci pozwolił jechać rowerem".

4 komentarze:

  1. Głupota rowerzystów powala. Też nie raz widzę takie cyrki albo jazda po chodniku, potem trochę po ścieżce rowerowej, znów na chodnik, który jest obok, potem na drogę, a potem znów na chodnik zamiast na ścieżkę.
    Mnie ostatnio prawie przejechał samochód... Remontują drogę koło mnie więc otwarta jest tylko jedna 2 pasmowa strona. Po lewej czysto, patrzę na prawo, samochód daleko i chyba mnie widzi bo zwalnia (dużo). Wchodzę na pasy, przyspiesza, kierowca gapi się w telefon, w ostatniej chwili się zatrzymał ja podbiegłam na drugą stronę. Rzucił wiązankę słów w samochodzie typu k****. Zamiast patrzeć na drogę to bawił się smartfonem. Serce nieźle mi waliło po tym incydencie. Ludzie, którzy to widzieli kręcili głowami na tego kierowcę. Chyba dobrze, że zaostrzyli przepisy!

    OdpowiedzUsuń
  2. czasami rowerzyści myślą że mają pierwszeństwo, a prawda jest taka że gdy jadą ulicą wszystkich obowiązuje te samo prawo

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja bluźnię wszystkich rowerzystów! Oni powinni przejść taki sam kurs jak na prawo jazdy. Ostatnio miałam taką sytuację:mijałam młoda dziewczyne na rowerze a na jezdni były tory kolejowe które szły na ukos jezdni..jakże się cieszę,że zachowałam chyba z 1,5 metra odległości bo dziewczyna rypnęła na torach jak długa....gdybym była bliżej mnie wpadłaby prosto pod moje koła.Oczywiście trzęsłam sie potem chyba z pół godziny...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawe historie. Lubię czasami pojeździć na rowerze, ale bez takich akcji :). Najgorzej jednak jak nie ma ścieżki i samochód musi wtedy wolno jechać za rowerzystą.
    Dołączam do obserwujących.

    OdpowiedzUsuń